Pot i łzy. Nawet
teraz, a może zwłaszcza, trudno nam sobie wyobrazić, jak ciężką pracę wykonywały
włókniarki. Książka o historiach włókniarek stanowi dogłębną analizę tego
stanu. Był to jeden z najbardziej sfeminizowanych zawodów. Dlatego może dziwić
fakt, że w Łodzi postanowiono uczcić włókniarki nietypowo. Postanowiono nazwać
jedną z ulic imieniem Włókniarzy. Gdyby to była nazwa włókniarek to nikt nie
czułby się oburzony. Ale włókniarzy? Nie lubię takiego przeinaczania historii.
Owszem mężczyźni pracowali we włókiennictwie, ale byli tam głównie kierownikami
nadzorującymi pracę włókniarek.
Praca we włókiennictwie była ciężka psychicznie
i fizycznie. Dla jednych kobiet była jedyną odskocznią od codziennego życia
i wracały do niej chętnie. Dla innych
jedyną szansą na zarobek.
Kiedyś Łódź była zagłębiem włókienniczym. W czasie
rewolucji przemysłowej pracowało się ciężko kobietom, ale później znacznie podniesiono próg wydajności. Nie zatrudniono więcej pracowników i pracujące włókniarki
ścierały się z wyśrubowanymi normami. Kobiety u początków tego przemysłu pracowały nawet w
widocznej ciąży. Kiedyś nie było alternatywy i większość kobiet brała taką
pracę, jak była by jakoś przeżyć. Nie było to łatwe, bo pensje były niskie.
To co
się stało z Łodzią zakrawa o paradoks. Niegdyś zagłębie włókiennicze, a dziś nie
ma po tym śladu. W latach prywatyzacji sprzedawano firmy za grosze, niszczono
tym samym przemysł, który był tu od lat. Ludzi wysyłano na bruk. Kobiety miały
się przebranżowić. Ale jak 50- letnia kobieta ma znaleźć inna pracę. Po upadku
wielu zakładów włókienniczych Łódź zmagała się z dużym bezrobociem. Najbardziej
wkurzające jest, że sami Polacy zniszczyli tak wielki przemysł i to z dnia na
dzień. Pracownicy się nie liczyli, maszyny sprzedano za bezcen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz